W listopadzie, o poranku,
patrzę – siedzi duch na ganku
roztrzęsiony i zziębnięty.
Sine uszy ma i pięty,
a do tego kicha z cicha,
bo mu katar nos zatyka.
Pojękuje, stęka, kwęka:
„Żyć bez domu – straszna męka!
Mroźna zima już się zbliża,
jak zamarznę, to na łyżwach
jeździć po mnie będzie można.
Perspektywa dość żałosna!
Stara szopa, jakaś wieża,
kąt na strychu! Będę leżał
tam spokojnie całą zimę –
i poczekam aż mróz minie.
Czasem tylko zachroboczę,
o północy w czarne noce”.
Żal zrobiło mi się ducha,
mówię głośno: „Duchu, słuchaj!
Mam dla ciebie propozycję:
dobry zamek. Możesz skryć się
w nim na zimę, aż do wiosny –
w mig poprawisz stan okropny
swego zdrowia. Ja z radością
przyjmę ciebie. Bądź mi gościem!”.
A duch powstał pełen gracji
(dał tym popis lewitacji)
i zamieszkał o poranku
tuż pod klamką – w mocnym zamku.
| ...ale w czerwcu, tak o brzasku,
przeniósł się do zamku...
z piasku!
Mocno, ten duszek, kusi, że drugi wierszyk napisać się musi :) To zadanie na nowy rok, muszę się pilnie wsłuchiwać we wszystkie chroboty dobiegające z zamka. Liczę na podpowiedzi, może opowie gdzie chciałby mieć ten zamek z piasku. |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz