poniedziałek, 24 listopada 2014

O JEŻU JERZYM

| Rymowanka ortograficzna, sponsorami której są "Ż" i "RZ" oraz jeż Jerzy


Przez perz zżęty i jeżyny
szedł jeż Jerzy w odwiedziny
do żurawia na Żuławy.

Niósł rzodkiewkę i rzeżuchę,
żyto w wiadrze, trzewik prawy –
a w nim rzepę, brzydką muchę.
Brzytwą rzucał – tak dla wprawy.

Ciężko iść po zżętym perzu.
Raptem krzyknął jeż: „O jeżu!”
i się żachnął, grzbiet najeżył.

W perz wyrzucił żyto z wiadra.
Porżnął rzepę rzutki Jerzy,
gdy na niego brzytwa spadła
i zniszczyła część odzieży.

Zamiast dążyć na Żuławy
musiał Jerzy pójść do żaby –
zacerować odzież zręcznie,

w tym tużurek, szarawary.
Świeże żyto jeszcze zeżnie
i nie będzie już dla wprawy
brzytwą rzucać.

Niebezpiecznie!

sobota, 22 listopada 2014

O KREWETCE W OPERETCE

| Rymowanka logopedyczna sponsorowana przez literkę R i troszkę L


Raz krewetka w operetce,
wystrojona w garniturek,
razem z karpiem i homarem
utworzyła zgrabny chórek.

Pośród starych dekoracji,
wraz z orkiestrą, dyrygentem,
TRARA RARA, TRARA RARA…
terkotała bardzo pięknie.

TRARA RARA i raz jeszcze…
TRARA RARA… tak bez przerwy!
Grubym głosem i ochrypłym,
i z vibrato pełnym werwy.

Wtórowały jej w tym trąby
trąbiąc głośno już od rana.
Też z widowni TRARA RARA
wychrypiała stara ara.

Lecz wieczorem trzy karasie
równo, chociaż nikt nie prosił,
zaśpiewały LA LA, LA LA,
gdyż terkotu miały dosyć.

I zrobiła się afera,
pan dyrygent przerwał koncert.
Wyproszono trzy karasie
melodyjnie śpiewające.

A krewetka po tym zajściu,
odmieniła swoje życie,
zaśpiewała w telewizji,
LA LA solo, wyśmienicie.

Rozkoszują się krytycy
tembrem głosu LA KREWETKI.
Rozpisują się w recenzjach:
„Brawo, brawo! TALENT WIELKI!”.


Teraz, od gór aż po morze,
na przedszkolnych wielkich balach,
słychać przebój w karnawale,
słynne LA LA, LA LA, LA LA!

wtorek, 18 listopada 2014

A GDYBY TAK W PARKU JESIENIĄ...

| Brr! Jesień deszczowa nie służy spacerom, ale gdyby...

Raz na spacerze w parku
spytał pluszowy zając:
Dlaczego z drzew jesienią
cukierki nie spadają?.

Zrobiłam smutną minę.
Zmartwiłam się też wielce,
gdyż czekolada mleczna
z drzew spadać także nie chce.

Byłoby najwspanialej,
gdyby tak, zamiast liści,
leciały na trawniki
pierniki z dżemem z wiśni.

Wtedy do parku każdy
przychodziłby już chętnie,
nawet w brzydką pogodę,
po kilka razy dziennie.


piątek, 14 listopada 2014

DUCH WYMAZANY

Pustym, ciemnym korytarzem
sunie duch, po ścianach maże.
Już namazał metrów osiem
i napisał: „Piotrek – prosię –
zakochany w grubej Ani!
Laba! Szkoła jest do bani!”.

Korytarzem pustym, ciemnym
duch się snuje, szlocha, jęczy –
a właściwie to cień ducha.

– Czemu płaczesz? Czego szukasz?

– Au! Straszliwie dziś się męczę!
Wymazałem się zupełnie.
Nie mam nóg i… nawet kości,
tylko cień mój jest w całości.
Został ze mnie (Patrz, nie kłamię!)
tylko bazgroł, tu – na ścianie,
i to mało estetyczny.
Chlip! A byłem taki śliczny…

– To jest kara za mazanie.
Na tej ścianie już zostaniesz,
chyba, że się tak wydarzy:
cień w mig zmyje bohomazy.
Z brudnej wody zbierze ładnie
całą twoją ektoplazmę*
i starannie ją wysuszy.
Znowu będziesz piękny, duży...
i obiecasz: ŻADNA ŚCIANA
JUŻ NIE BĘDZIE WYMAZANA!




*ektoplazma – 
to nie jest wata na poduchy,
właśnie z tego powstają duchy...

wtorek, 11 listopada 2014

SŁONIE NA BALKONIE +



Na moim balkonie
wesołe trzy słonie
zjadają ziarenka z karmnika.
Największy z nich  Alek,
co rano wspaniale,
na trąbie wygrywa walczyka.

Refren:   Na moim balkonie
              jest dżungla, w niej słonie –
              mieszkają w trzech domkach na drzewie.
              A skąd się tam wzięły,
              czy z nieba sfrunęły?
              Ach! Tego doprawdy nikt nie wie!

Są bardzo pomocne.
Co roku na wiosnę
sprzątają i grabią, i sieją.
I razem z żukami
malują farbami
doniczki wiosenną zielenią.

/Refren/

Sąsiedzi się dziwią:
Biedronki to chyba,
bo przecież są takie maleńkie?”.
I czemu każdemu
– grubemu, chudemu 
uszyłam czerwoną sukienkę...

/Refren/

Na moim balkonie
mieszkają trzy słonie
malutkie jak mrówki z mrowiska.
Jak chcesz to przyjdź do mnie
i usiądź wygodnie
i przypatrz się słonikom z bliska.

niedziela, 9 listopada 2014

DUSZEK KSAWERY

| Do serii o duchach jeszcze jeden wierszyk :)


Pewien tłuściutki duszek, Ksawery,
lubił wyjadać z książek litery
i na śniadanie, tuż przed północą,
zjadał słodkie z bułka razową,
agrestu pestką, skórką z arbuza…
lecz go kusiła z B beza duża.

Uwielbiał: w cukrze 
C (ale z chrzanem)
i w pestkach dyni
D zapiekane;
E, F, G z grilla;
H upieczone;
I, J z jabłkami
i cynamonem;
K w konfiturach,
L w lepkim lukrze;
M w marmoladzie,
z natką N w zupce;
z O cały omlet,
a P w plasterkach;
R z rodzynkami
z S zamiast serka;
T tymiankowe.

I też czasami
lubił zjeść uszka
z U i grzybami,
a w słonej wodzie
W gotowane,
Y – tego nie wiem,
może w śmietanie,
Z z zieleniną,
Ż z żurawiną
i źdźbła Ź w soli
wraz z pajęczyną,

więc sprawdźcie książki, strona po stronie!
Czy w nich literki są wyjedzone,
czy są w całości duże i małe?!

Duszki nie jedzą literek wcale
z takich książeczk (To zakazane!),
które, dzieciaki, czytacie same!!!

piątek, 7 listopada 2014

Z LIŚCIEM...

| Proszę, oto zapowiedziany następny wierszyk podróżniczo-uzupełniający. 
Nie myślałam, że tak szybko się skleci, ale duszona dynia z cynamonem była 
przyczynkiem inspiracji. Najczęściej rymowanki wpadają mi podczas gotowania,
albo w nocy :)


W listopadzie, pewien liść
był gotowy do podróży,
ale nie chciał pieszo iść,
bo chodzenie mu nie służy.

Zabrał go ze sobą wiatr
i dał miejsce W WIATROLOCIE.
Polecieli w siną dal.
Trzy tygodnie byli w drodze.

Nagle na nich skoczył smok
śnieżnogłowy, chmurołapy.
Ciemno się zrobiło w krąg.
Wiatr ze strachu głośno zawył:

– Uhu! Uhu! – tak jak duch,
który połknął przez przypadek
chór spod Chojnic, chmarę much,
czajnik z gwizdkiem, parostatek.

Smok się tego wycia zląkł
i odleciał, gdzie pieprz rośnie.
A wiatr zadął w tysiąc trąb.
– Ha! Zwycięstwo! – grzmiał donośnie.

Zaraz z liściem pognał gdzieś
nad ocean, by na żaglach
przysiąść cicho, ale w sieć
wpadł nieszczęśnik. Dola marna!

Liść piracką mowę znał,
bąknął groźnie: – Na sztokfisza…
Dziś nie będę w sieciach trwał
niczym jakaś śnięta ryba! –

Wyjął w mig z plecaka nóż.
Bardzo zręcznie przeciął sieci
i poleciał z wiatrem znów…
A zza chmury księżyc świecił.

Dolecieli wreszcie tam,
gdzie wśród piasków piramidy.
Liść powiedział: – Dosyć mam
tej podróży. Może gdybym
został miesiąc albo dwa,
tu przy Sfinksie, pod namiotem…

Kiedy minie zima zła
wrócę szybko – BOĆKOLOTEM!

wtorek, 4 listopada 2014

LISTOPADOWY PODRÓŻNIK

Liść klonu, gdy tylko z pąka się wynurzył,
marzył, dniem i nocą, o wielkiej podróży.
Od marca do kwietnia patrzył na obłoki
jak płyną po niebie, hen, gdzieś w świat szeroki.
Postanowił w maju, że i on wyjedzie –
może po śniadaniu, albo po obiedzie.

Chciał wyruszyć w czerwcu, ale myślał sobie:
„Najpierw chlorofilu na zapas słój zrobię”.
I mocno zzieleniał mówiąc: „Nie ma szkody,
zaczekam do lipca, jeszcze jestem młody”.
Lecz w lipcu słoneczko świeciło wspaniale.
Liść krzyknął: „Nareszcie pięknie się opalę!”.

I słońce sierpniowe też jemu służyło.
„Wyjadę we wrześniu, teraz jest tak miło.”
– powiedział i pilnie przestudiował mapę. –
„Bez mapy, tam gdzie chcę, na pewno nie trafię!
A jeszcze spakować muszę to i owo –
wziąć kompas, latarkę, gałąź zapasową…”.

Pakował się długo, aż minął październik,
gdy nastał listopad klon zrobił się senny,
ziewając zagadał do liścia ospale:
„To ostatnia szansa… Teraz albo wcale…
Większość twoich braci wyjechała dawno.
Dziś słoneczko świeci, pogodę masz ładną,
wiatr dla ciebie miejsce zajął w wiatrolocie.
Liściu, rusz się wreszcie! Odleć… ja cię proszę”.

Wziął liść swój plecaczek i, choć bał się trochę,
w wielką podróż życia, z wiatrem, ruszył w drogę.
A gdzie zawędrował? Gdzie go poniósł wietrzyk?
O tym wam opowie wkrótce nowy wierszyk.
W tajemnicy szepnę o czym listek marzył:
chciał zimą się wygrzać w Egipcie na plaży!