Wieczór. Ciemno. W łóżku leżę…
O! Coś tupie. Przyszło zwierzę –
niekolczaste, niepuchate,
też nie w cętki ani w łaty.
Chrumka smętnie, jakby płacze?
Jest różowe jak prosiaczek,
ma jak ŚWInka śmieszny ryjek,
a jak zeBRA w paski szyję
i ogonek, i kopyta…
– Co tu robisz? – grzecznie pytam.
Ono w kącie – raz za razem –
chlipie, sapie, załka czasem,
po czym się za szafą chowa.
Nie wystaje nawet głowa,
tylko słychać cichą skargę:
– To ja ŚWIBRA z kartki w kratkę.
Nie skończyłaś mnie rysować.
Tu mam ryjek, a gdzie głowa?
Brak mi uszu, nie mam brzucha.
Weź ołówek i posłuchaj –
zlikwidujesz mój frasunek*,
gdy dokończysz ten rysunek!
*Frasunek – to nie
kleks, nie rysunek.
Ani rzeczka, wstążeczka – to nie jest.
Lecz z frasunku czasami
rzekę łez wylewamy,
bo to kłopot, zgryzota, zmartwienie.
Gratuluję serdecznie! ( Ja pisuję sobie tylko do blogowej szuflady, ale i tak mam świetną zabawę )
OdpowiedzUsuńDziękuję, też pisuję do blogowej szufladki. I też, przede wszystkim, cenię sobie zabawę i to co po drodze się wydarza.
Usuń