Duch pewien spod Łodzi
w kaloszach nie chodził.
Podmokłe miał lochy,
a katar tak srogi,
że kichał jak salwy
armatnie.
Turystów odstraszał,
co z Piły i Reszla
na zamek przybyli,
lecz w nim ani chwili
nie chcieli pozostać –
bo strasznie.
Dyrektor szczerbaty
kładł w uszy kłąb waty.
„Z tym Duchem co zrobić,
by wreszcie zarobić?!”
– okrutnie się martwił
i głowił.
Aż pomysł gotowy
sam wpadł mu do głowy:
„Nie pachnę dziś groszem,
lecz kupię kalosze!”
– i pognał do Łodzi
na „łowy”.
A odtąd kichaniem
nie straszy już zamek.
Turystów czterystu
zjawiło się w mig tu.
Dyrektor szczęśliwy
nareszcie!
Ten Duch, choć nie znosi,
kalosze wciąż nosi.
W opowieść tę chcecie
– to wierzcie…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz