piątek, 7 listopada 2014

Z LIŚCIEM...

| Proszę, oto zapowiedziany następny wierszyk podróżniczo-uzupełniający. 
Nie myślałam, że tak szybko się skleci, ale duszona dynia z cynamonem była 
przyczynkiem inspiracji. Najczęściej rymowanki wpadają mi podczas gotowania,
albo w nocy :)


W listopadzie, pewien liść
był gotowy do podróży,
ale nie chciał pieszo iść,
bo chodzenie mu nie służy.

Zabrał go ze sobą wiatr
i dał miejsce W WIATROLOCIE.
Polecieli w siną dal.
Trzy tygodnie byli w drodze.

Nagle na nich skoczył smok
śnieżnogłowy, chmurołapy.
Ciemno się zrobiło w krąg.
Wiatr ze strachu głośno zawył:

– Uhu! Uhu! – tak jak duch,
który połknął przez przypadek
chór spod Chojnic, chmarę much,
czajnik z gwizdkiem, parostatek.

Smok się tego wycia zląkł
i odleciał, gdzie pieprz rośnie.
A wiatr zadął w tysiąc trąb.
– Ha! Zwycięstwo! – grzmiał donośnie.

Zaraz z liściem pognał gdzieś
nad ocean, by na żaglach
przysiąść cicho, ale w sieć
wpadł nieszczęśnik. Dola marna!

Liść piracką mowę znał,
bąknął groźnie: – Na sztokfisza…
Dziś nie będę w sieciach trwał
niczym jakaś śnięta ryba! –

Wyjął w mig z plecaka nóż.
Bardzo zręcznie przeciął sieci
i poleciał z wiatrem znów…
A zza chmury księżyc świecił.

Dolecieli wreszcie tam,
gdzie wśród piasków piramidy.
Liść powiedział: – Dosyć mam
tej podróży. Może gdybym
został miesiąc albo dwa,
tu przy Sfinksie, pod namiotem…

Kiedy minie zima zła
wrócę szybko – BOĆKOLOTEM!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz