Kap, kap, kap w rynny… Kap na podwórze…
Dzisiaj deszcz pada. Wkoło kałuże!
Idę na spacer, patrzę jak mokną
płoty przy drodze. Deszcz bębni głośno
o mój parasol żółty jak słońce.
Kap, kap, kap… słychać wiosenny koncert.
Widać jak rosną liście na drzewach
kiedy deszcz ciepły… kap… kapie z nieba.
Trzymam parasol wysoko w górze,
on się przegląda w czarnej kałuży.
Cicho chichocze i szepcze z deszczem,
a do mnie woła: „Hej, rośnij wreszcie!
Gdy będziesz duża, po czubek drzewa,
wsadź mnie na niebo. Słońca dziś trzeba!”.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz