Wyobraźcie to sobie
(sprawa dość tajemnicza),
że w noc parną i czarną
spadło pudło z księżyca.
Na chodniku leżało,
nikt się po nie nie schylił.
Z pudła wyskoczył ludek,
rower wyjął po chwili.
Wsiadł na niego i pomknął
gdzieś za miasto, w nieznane,
razem z pudłem z tektury
które oparł na ramie.
Teraz jeździ zawzięcie
w każdą noc po ulicach.
Najdokładniej z nich zbiera
srebrne smugi księżyca
(spadły prosto na Ziemię,
w noc bezchmurną przy pełni).
Szukać smug tych przestanie,
gdy już pudło napełni.
Wtedy pójdzie na pocztę,
ładnie w papier zawinie,
nada ważną przesyłkę
i – jak duch – się rozpłynie.
Paczka dotrze na księżyc
ekspresowo w rakiecie.
Tam ją szybko otworzą
(muszę wam to powiedzieć)
Pan Twardowski i kogut
ucieszeni szalenie.
Będą rzucać – jak śnieżki –
srebrne światło na Ziemię.
Paczka jak marzenie... wierszyk także wdzięczny.
OdpowiedzUsuńDziękuję za przeczytanie i komentarz. Słuchy chodzą, że w paczce było też kilka butelek księżycówki dla Twardowskiego :)))
UsuńCudny wierszyk, przesłodki, z fajnym finałem! Pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuńMiło, że się spodobał :)
Usuń